Łukasz Bardziński Łukasz Bardziński
608
BLOG

Teologia Luca Bessona

Łukasz Bardziński Łukasz Bardziński Kultura Obserwuj notkę 19

 

W swoim ostatnim filmie – Lucy – Luc Besson, zaserwował widzom traktat filozoficzny podany w mocno sensacyjnym sosie. Chociaż krew leje się często, kule świszczą co kilka minut, a na ekranie oglądamy jak zawsze piękną muzę Woodego Allena- Scarlet Johansson, opowieść francuskiego reżysera zmusza do refleksji. I co jest atutem filmu nie daje jednoznacznej odpowiedzi, pozostawiając widza z refleksją nad istotą ludzkiego życia, czasem i kosmosem.

Początkowo miałem żal, do reżysera, że nie wiemy za dużo o tytułowej Lucy. Z każdą minutą filmu upewniałem się jednak, że było to celowe. Mózg bohaterki pod wpływem narkotyku, zaczyna wykorzystywać swój potencjał w coraz większym stopniu, skutkiem czego Lucy z każdą chwilą staje się mniej ludzka, a coraz bardziej nadprzyrodzona, mogąc ingerować w zachowania ludzi, znając ich myśli i formę organizmu, przyswajając sobie wiedzę niemalże z prędkością światła. Im mózg Lucy pracuje na większych obrotach, staje się ona coraz bardziej uniwersalna, a coraz mniej jest w niej człowieka. Ostatecznie w końcowej scenie rozpływa się we wszechświecie – skutkiem czego Lucy jest wszędzie.

Wyznawcy religii wschodu powiedzą, że oto poprzez rozwój umysłu osiągnęła nirwanę i zjednoczyła się, ze wszechświatem, Chrześcijanin może odczytać to jako kontrowersyjną koncepcje reżysera, który może sugerować, że człowiek używający 100% swojego mózgu staje się Bogiem, który jest wszędzie. Wymowa filmu Mozę natomiast zaboleć ateistów, którzy zapewne na początku zacierali ręce, widząc w filmie świat, w którym wszystko jest do bólu racjonalne i naukowe. Oto na początku mamy wizję świata behawioralnego, opartego na instynktach, w którym człowiek nie różni się od zwierząt. W miarę rozwoju akcji, dowiadujemy się, że jedynym miernikiem naszej rzeczywistości jest czas, co nadal brzmi naukowo, ale już wspomniany finał mocno trąci transcendencją.

Film stawia pytanie, co robimy i możemy zrobić z naszym życiem. Dokąd może zaprowadzić nas nieustanna pogoń za rozwojem nauki i naszych możliwości. A także, chęć niepohamowanego samorozwoju, który miałby nas zbliżyć do boskości. Chociaż brzmi to wszystko atrakcyjnie, Luc Besson w swoim filmie ukazuje, zagrożenia, jakie taki postęp może nieść dla ludzkości. Tytułowa bohaterka, wraz z rozwojem możliwości swojego umysłu, z hedonistycznie nastawionej do życia dziewczyny zmienia się w gotową poświęcić się dla ludzkości osobę. Nasuwa się pytanie, czy ta zmiana wynika z jej upodabniania się do Boga, który przecież poświęcił samego siebie dla zbawienia ludzi? Jeżeli tak, oznacza, to że człowiek na wyższym poziomie wykorzystania swojego mózgu, będzie prędzej czy później dążył do samozagłady swojej ziemskiej formy w imię wyższych celów. Jeżeli nie, i wynikało to jedynie z decyzji dziewczyny, która wiedziała już, że jej ludzki koniec jest bliski, to nasuwa się pytanie, co zrobiłaby osoba z inną osobowością, dajmy na to gangster czy psychopata.

Lucy- to obraz, który nas ostrzega ale i nie daje odpowiedzi, skutkiem czego zmusza do głębszej refleksji i to jest duży atut. Jako człowiek wierzący, dostrzegam w filmie mocne przesłanie o Bogu, choć jest bardzo kontrowersyjne i tak sformułowane by pasowało do większości systemów religijnych i filozoficznych. Ale może taki był zamysł reżysera? Nie wiem, korzystam z mojego mózgu w niewielkim procencie i nie potrafię czytać w myślach. Może lepiej niech tak zastanie. Świat jest wtedy, tak po ludzku, ciekawszy. Może o to chodziło Stwórcy?

urodzony w roku 1984, marzy o świecie będącym przeciwieństwem książki Orwella, z której tytułem jego urodziny się zbiegły. Politolog, przez monarchistów uznany za przedstawiciela romantyzmu politycznego. Uwielbia poznawać świat i odkrywać pozapolityczne aspekty romantyzmu. Pisze i czyta w dużych ilościach. Najlepiej przy akompaniamencie dobrego rocka w tle.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura